niedziela, 22 lipca 2012

21 lipca (sobota) - Rycerze, kotlety i ludzka satelita...

Łukasz umieścił już relację z powrotu do Polski. Po wyjeździe ks. Przemka i Łukasza jednak nie zwalniamy i dzień soboty był kolejnym dniem pracy.





Sobota dla wielu uczestników akcji „Jerozolima 2012” zaczęła się bardzo wcześnie, ponieważ był to dzień powrotu do domu ks. Przemka i Łukasza. Z tej przyczyny o 3.00 atmosfera w domu była niezwykle ożywiona, gdyż połowa męskiej części naszej ekipy była ze wzruszeniem żegnana przez dzielne, aczkolwiek dosyć zaspane niewiasty :).


Następnie nieoceniona siostra Szczepana w towarzystwie Jany odwiozła powracających misjonarzy na lotnisko w Tel Avivie, z którego po pełnych chwilach napięcia przy kontroli odlecieli do Warszawy.


Po wyjeździe Księdza i Łukasza zrobiliśmy z radości uroczysty obiad.


Tylko żartowałem. Uroczysty obiad był, ale jego powód był zupełnie inny. Zacznę jednak od początku .
Pozostała część grupy zgromadziła się na śniadaniu o godzinie 8.00. Pierwszy wspólny posiłek bez radosnego nawoływania naszego Pasterza (jak to było w zwyczaju codziennego życia naszej wspólnoty) był inny i dało się odczuć, że już wszyscy tęsknią. Później dowiedzieliśmy się od siostry Szczepany, że dzisiaj będziemy mieli gości specjalnych – rycerzy i dlatego obiad musi być na jak najwyższym poziomie. Po tej zaskakującej informacji nie mogliśmy zrobić nic innego, jak tylko ruszyć do pracy. Część grupy zajmowała się gruntownym sprzątaniem domu, przede wszystkim uszykowaniem jadalni dla rycerzy. Tutaj główną rolę spełniały s. Szczepana i Kasia (aczkolwiek ja też pomogłem).



Moim głównym zadaniem stały się jednak kuchenne rewolucje, w których wspierała mnie Ola a później także Iwona. Roboty w kuchni było sporo, ponieważ obiad miał być high class i do tego na dwa dni, ponieważ jutro mamy małe tournée po Jerozolimie. Tak więc bardzo się przejęliśmy naszym zadaniem i jak szaleni rozpoczęliśmy tłuc kotlety oraz przyrządzać inne smakowitości.



Inni też się nie obijali. Marysia miała za zadanie tworzenie nowych ulotek, informatorów, obrazków o Domu Pokoju i wielu innych rzeczy tego typu, co wymaga dużej kreatywności a przede wszystkim cierpliwości.
Pozostał jeszcze Jaro z Gunią i Janą. Tradycyjnie udali się do pracy na zewnątrz, gdzie cały czas czekało na nich jeszcze dokończenie prac w dziwnym kantorku odkrytym przez nas niedawno. Było to kolejne składowisko rupieci, które w swym zagraceniu nie ustępowało wcale garażowi. Czym jest jednak jakaś mała dziupla przy tak zdeterminowanej brygadzie remontowo-dywersyjnej?


Efekty widać gołym okiem :).


Nadszedł czas na obiad. Miał być uroczysty tak więc s. Szczepana zaproponowała abyśmy również ubrali się odpowiednio. Dziewczynom nie trzeba był powtarzać tego dwa razy :D .
Nasze AKMowe niewiasty zjawiły się wymalowane i wypachnione w najlepszych sukienkach (co prawda niewyprasowanych, bo Łukasz wyjechał, ale i tak zrobiły ogromne wrażenie). Stały w progu jak księżniczki oczekujące na rycerzy. 


Ich widok oszołomił nawet Siostrę Przełożoną.


W tym momencie warto wytłumaczyć, kim są owi rycerze. Nie jest to żaden Zawisza Czarny ani Król Artur. Przyjechali do nas panowie z Miechowa, którzy są Braćmi Krzyżowymi Pańskiego Grobu Jerozolimskiego i działają na rzecz propagowania kultu Grobu Bożego w Polsce a także są dobrodziejami wspierającymi Dom Pokoju. Obiad spędziliśmy bardzo miło, nawet pomimo faktu iż księżniczki nie doczekały się swoich herosów ;).




Siesta szybko minęła i trzeba było powrócić do pracy. Moja rewolucja kuchenna wymknęła się spod kontroli i praktycznie cały czas do kolacji smażyłem przygotowane wcześniej kotlety. W sumie tego dnia zrobiliśmy ich ok. 90. 


Trudno jednak było je policzyć, ponieważ niektórzy notorycznie je podjadali.


Ola i Iwonka dołączyły do grupy Jarka i kończyły pracę na zewnątrz.







Praca z upływem czasu staje się jednak coraz cięższa, gdyż pod wpływem zmęczenia wszystkim zaczyna udzielać się (i tak krążący przez cały dzień) stan głupawki. Jesteśmy na niego niezwykle podatni.


Ola wpadła na pomysł jak szybko wzrosnąć w świętości. Wykonała skomplikowaną instalację, która miała być aureolą. Dla mnie jednak to bardziej jakaś antena i Ola chodziła przed garażem jako ludzki satelita :).


Podczas gdy walczyliśmy z kotletami, gwoźdźmi i stanem ogłupienia, reszta naszej grupy została zabrana przez s. Szczepanę nad Morze Martwe.


Marysia i Kasia wraz z Anią i Ala' odpoczywały opalając się i pluskając się w słonej wodzie ( a jak! Należało im się :) )Widoki miały naprawdę czarujące.








Podczas gdy grupa plażowa odpoczywała, klasa robotnicza zjadła kolację o godzinie 18.20 i wyruszyła do Ściany Płaczu i później tradycyjnie do Bazyliki Grobu Pańskiego.

Jana chciała być ortodoksyjna :)


To nasze kolejne zderzenie z tak odmienną rzeczywistością Jerozolimy. Zmierzając do Ściany Płaczu słyszymy wystrzał z armaty. Oznaczać to może tylko jedno – koniec kolejnego dnia Ramadanu. Można iść się najeść po całym dniu poszczenia ku chwale Allacha. Gdy docieramy na miejsce stykamy się z rzeszą Żydów. Przecież dzisiaj jest szabat! Widzimy jak stoją w swych osobliwych strojach, kapeluszach, pejsach, futrzanych czapach. Jak gorliwie się modlą, wręcz wykrzykują wersety Tory. Stoją i wpatrują się ze wzruszeniem w to co pozostało po ich Świątyni, bez której ich kult nie ma żadnego sensu. Czekają na przyjście Mesjasza, który przecież został przez nich odrzucony. Patrząc na nich można jedynie stanąć tak jak inni przy Ścianie i modlić się, by w końcu ich religia przestała być płaczem nad tym co przeminęło bezpowrotnie i na nowo odżyła przez wiarę w Tego, który jest Drogą, Prawdą i Życiem.


Odchodzimy spod Ściany i udajemy się do Bazyliki Grobu Bożego, gdzie możemy podziękować Jezusowi za dar wiary, która pozwala nam wzrastać i kroczyć w prawdzie. To niesamowite, że możemy codziennie przychodzić i na Golgocie ofiarować cały dzień, który minął, wszystkie nasze radości i smutki. Dookoła nas przechodzi wielu ludzi, którzy tak jak my wierzą w Zmartwychwstałego, lecz są od nas oddzieleni przez różne schizmy. Prawosławni, Ormianie, Koptowie i my. Tutaj jednak tak mocno nie czuje się podziałów, bo gromadzimy się razem, czego symbolem jest osiem lamp palących się nad miejscem złożenia Jezusa. Lampy te oznaczają wspólnoty, dla których to miejsce jest niezwykle ważne. Są one dla mnie widzialnym znakiem jedności pomimo podziałów i wskazują na głęboki sens ekumenizmu, jako drogi, której pragnie sam Chrystus.
Czas wracać na Górę Oliwną. Towarzyszy nam chór głosów, które z rozsianych po Jeruzalem minaretów z dramatyzmem, lecz i pewnym pięknem nawołują muzułmanów z całego miasta. W odpowiedzi na ich poruszające wezwania dostrzegamy setki rodzin arabskich, które przez bramy pragną dostać się do miasta, gdzie w nocy będą się modlić i posilać. Idąc razem dostrzegamy rozbłyskujące w ciemności kurtyny światełek rozwieszane co roku na Ramadan. Czujemy się trochę jakby było Boże Narodzenie. Takie wrażenie trwa jednak chwilę, trzeba bowiem wzmożyć czujność, by nie odpłynąć wraz z napierającym tłumem.




W końcu docieramy do domu. Przed nami jeszcze rozmowa on-line z ks. Przemkiem, podzielenie się wrażeniami, wzajemne pozdrowienia.




Każdy kto był na doświadczeniu w Domu Pokoju wie, że pisanie bloga nie jest łatwe, tym bardziej, że zazwyczaj kończy się swój wpis w bardzo późnych godzinach. Pozdrawiam zatem na koniec wszystkich czytających naszego bloga, nasze rodziny i znajomych. 

Wrzucam na koniec zdjęcie Jeruzalem nocą, które pomimo późnej godziny nie śpi, tak jak ja i tętni życiem tak wielu kultur i religii.




Tadziu.




















































1 komentarz:

  1. Zdjęcie, gdzie "efekty widać gołym okiem" znajduje się akurat na strychu, nie na zewnątrz :)

    OdpowiedzUsuń