Niedziela – ostatni dzień naszej podróży przez Galileę. Dzień rozpoczęliśmy o godzinie 7.45 (co pozwoliło nam się wyspać ;))jutrznią na prawym tarasie przy bazylice Góry Tabor.
Poranne wyłanianie się z mgły
sennych dolin i miasteczek pod górą wywołuje niesamowity efekt.
Tym bardziej, że pasma mgły sprawiają wrażenie, jakby były
utworzone z substancji, którą można uchwycić, po której można
stąpać.
Po zjedzeniu śniadania, podziękowaniu
i pożegnaniu z ojcem Antonim zrobiliśmy jeszcze wspólne zdjęcie
przed kościołem i ruszyły przygotowania do wyjazdu.
Niektórzy robili to z wielkim entuzjazmem :) .
Po raz kolejny czekał nas pełen
emocji zjazd stromymi serpentynami Góry Tabor. Odjeżdżając, każdy
jeszcze raz z zadumą spoglądał na to niezwykłe miejsce, gdzie
Chrystus objawił się jako Prawdziwy Bóg.
Naszym pierwszym punktem do zobaczenia
była Kana Galilejska – wioska arabska, w której Jezus uczynił
swój pierwszy cud podczas wesela. Tutaj również została nam
ukazana siła wstawiennictwa Matki Bożej, która jako pierwsza
dostrzegła problem niedoboru wina.
Pierwsza rzecz, która nas mocno
dotknęła w Kanie to... wąskie uliczki. Oczywiście nasza AKM –
owa grupa nie mogła nie zaliczyć wpadki. Nasi dzielni kierowcy
wjechali w bardzo wąską uliczkę przed kościołem w Kanie. Do tego
okazała się ona ślepa, tak więc w pierwszej chwili niektórzy z
nas pomyśleli, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia.
Boża Opatrzność jednak nad nami
czuwa i podszedł do nas sympatyczny sprzedawca pamiątek, który
zaproponował bezbolesne wycofanie samochodów. Oczywiście
skorzystaliśmy z jego pomocy i obiecaliśmy, że po zwiedzeniu
Kościoła wpadniemy do jego sklepiku.
W końcu mogliśmy rozpocząć etap
zwiedzania. Udaliśmy się do Kościoła, w środku odbywała się
jednak Msza Święta, dlatego poszliśmy zobaczyć przykościelne
ruiny, w których niegdyś mogło odbyć się owe słynne wesele.
Aga nawet chciała dołączyć się do
biesiadników. Niestety było już dawno po imprezie :D.
Trochę zawiedzeni tym faktem
weszliśmy w końcu do Kościoła.
Msza jeszcze trwała, ale warto
było przyjść w jej trakcie i ujrzeć życie małej wspólnoty
chrześcijańskiej w kraju zdominowanym przez Islam. Poczułem się
tak trochę jak na małej, wiejskiej parafii, gdzie każdy się zna i
przychodzi, by z prostotą i głębią wyznać swoją wiarę.
Niestety w naszym kraju coraz trudniej doświadczyć takich wspólnot
parafialnych.
Pozostaliśmy do końca tej Mszy,
później modliliśmy się chwilę w samotności zawierzając Bogu
wszystkie małżeństwa i narzeczonych, którzy są nam bliscy.
Po modlitwie zgodnie z obietnicą
udaliśmy się do sklepiku naszego wybawcy i tam mogliśmy zakupić
„prawdziwe” wino z Kany Galilejskiej. Każdy mógł także za
darmo zdegustować wina przed zakupem. Obładowani pamiątkami i
stągwiami wina udaliśmy się do samochodu.
Drugi punkt podróży – Hajfa. Jest
to rozległe i silnie zurbanizowane miasto izraelskie, które dla nas
stało się interesujące z dwóch powodów. Po pierwsze – Góra
Karmel, po drugie – Morze Śródziemne. Wjeżdżając do miasta
dało się poczuć zupełnie inny klimat tego miejsca. Nie jest ono
jak miejsca dotychczas przez nas odwiedzane – to prawdziwy kurort
dla turystów z całego kraju i świata. Bogate centra handlowe,
ogromne hotele i liczne plaże są zupełnie inne od naszych
poprzednich celów jak Kafarnaum czy Nazaret.
Po pewnym czasie
kluczenia po mieście i kilku pomyłkach w końcu udało nam się
dotrzeć w pobliże Góry Karmel – miejsca, gdzie prorok Eliasz
uciekał przed podstępną Jezebel i gdzie doświadczył mocy Boga.
Kościół w Karmelu to miejsce oddawania czci Maryi – Gwiazdy
Morza.
Opatrzność Boża znowu czuwała nad
naszą grupą – zdążyliśmy na dwie ostatnie minuty otwarcia
kościoła przed południową siestą. Niestety autor tego postu nie
zdążył, gdyż nierówna walka z własnym pęcherzem nie pozwoliła
mu udać się nie gdzie indziej jak do toalety :/. Reszta zdążyła
jednak wejść i zrobić zdjęcia.
Po wyjściu z karmelu zrobiliśmy
sobie jedyne w swoim rodzaju zdjęcie. Była to propozycja ks.
Przemka, który uznał, że na pewno żadna grupa jeszcze nie robiła
sobie zdjęcia przy znaku na Górę Karmel. Wydało się nam to
bardzo prawdopodobne :).
Tak więc pierwszy cel przyjazdu do
Hajfy został przez większość grupy wypełniony. Nadszedł czas na
wypełnienie drugiego celu. Chyba każdy z nas wyczekiwał na tą
chwilę od rana. W końcu mogliśmy w pełni skorzystać z uroków
Morza Śródziemnego. Złocisty, gorący piasek, lazurowa woda i …
MEDUZY (są około 6 - 7 razy większe niż te polskie).
Po pierwszych chwilach spędzonych w
wodzie niektórzy ( w tym ja) poczuli pieczenie skóry w niektórych
miejscach. W końcu ktoś zrozumiał ogłoszenie ratownika o
pojawieniu się meduz. Trochę skwasiło
nam to humory, lecz czym są meduzy przy zwartej grupie misjonarzy?
Spędziliśmy czas przy brzegu, gdzie nie było niechcianych
gości. Chociaż każdy z nas miał w oczach słoną wodę a we
włosach pół kilo piasku uznaliśmy pobyt nad morzem za udany.
Po udanym dniu wszyscy załadowaliśmy
się do samochodów i z poczuciem dobrze przeżytego weekendu
wróciliśmy do Domu Pokoju. Każdy z nas na pewno przyzna, że pobyt
w Galilei był niesamowity i dawał nam szansę na bliże spotkanie z
Chrystusem w miejscach, w których dorastał, pracował i nauczał.
Dzień zakończyliśmy Mszą Świętą o godzinie 20.00, podczas
której dziękowaliśmy Panu, za to że dał nam wielką łaskę
bezpiecznie podróżować po świętych miejscach. Wypada mi na
koniec podziękować naszym dzielnym kierowcom – ks. Przemkowi i
Łukaszowi oraz zaprosić wszystkich do towarzyszenia nam w kolejnym
tygodniu pracy na Górze Oliwnej.
Tadziu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz