poniedziałek, 9 lipca 2012

8 lipca (niedziela) – Meduzy atakują!!!


Niedziela – ostatni dzień naszej podróży przez Galileę. Dzień rozpoczęliśmy o godzinie 7.45 (co pozwoliło nam się wyspać ;))jutrznią na prawym tarasie przy bazylice Góry Tabor.



Poranne wyłanianie się z mgły sennych dolin i miasteczek pod górą wywołuje niesamowity efekt. Tym bardziej, że pasma mgły sprawiają wrażenie, jakby były utworzone z substancji, którą można uchwycić, po której można stąpać.

Po zjedzeniu śniadania, podziękowaniu i pożegnaniu z ojcem Antonim zrobiliśmy jeszcze wspólne zdjęcie przed kościołem i ruszyły przygotowania do wyjazdu.





Niektórzy robili to z wielkim entuzjazmem :) .




Po raz kolejny czekał nas pełen emocji zjazd stromymi serpentynami Góry Tabor. Odjeżdżając, każdy jeszcze raz z zadumą spoglądał na to niezwykłe miejsce, gdzie Chrystus objawił się jako Prawdziwy Bóg.  





Naszym pierwszym punktem do zobaczenia była Kana Galilejska – wioska arabska, w której Jezus uczynił swój pierwszy cud podczas wesela. Tutaj również została nam ukazana siła wstawiennictwa Matki Bożej, która jako pierwsza dostrzegła problem niedoboru wina.

Pierwsza rzecz, która nas mocno dotknęła w Kanie to... wąskie uliczki. Oczywiście nasza AKM – owa grupa nie mogła nie zaliczyć wpadki. Nasi dzielni kierowcy wjechali w bardzo wąską uliczkę przed kościołem w Kanie. Do tego okazała się ona ślepa, tak więc w pierwszej chwili niektórzy z nas pomyśleli, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia.
Boża Opatrzność jednak nad nami czuwa i podszedł do nas sympatyczny sprzedawca pamiątek, który zaproponował bezbolesne wycofanie samochodów. Oczywiście skorzystaliśmy z jego pomocy i obiecaliśmy, że po zwiedzeniu Kościoła wpadniemy do jego sklepiku.



W końcu mogliśmy rozpocząć etap zwiedzania. Udaliśmy się do Kościoła, w środku odbywała się jednak Msza Święta, dlatego poszliśmy zobaczyć przykościelne ruiny, w których niegdyś mogło odbyć się owe słynne wesele.


Aga nawet chciała dołączyć się do biesiadników. Niestety było już dawno po imprezie :D.


Trochę zawiedzeni tym faktem weszliśmy w końcu do Kościoła. 



Msza jeszcze trwała, ale warto było przyjść w jej trakcie i ujrzeć życie małej wspólnoty chrześcijańskiej w kraju zdominowanym przez Islam. Poczułem się tak trochę jak na małej, wiejskiej parafii, gdzie każdy się zna i przychodzi, by z prostotą i głębią wyznać swoją wiarę.
Niestety w naszym kraju coraz trudniej doświadczyć takich wspólnot parafialnych.


Pozostaliśmy do końca tej Mszy, później modliliśmy się chwilę w samotności zawierzając Bogu wszystkie małżeństwa i narzeczonych, którzy są nam bliscy.

Po modlitwie zgodnie z obietnicą udaliśmy się do sklepiku naszego wybawcy i tam mogliśmy zakupić „prawdziwe” wino z Kany Galilejskiej. Każdy mógł także za darmo zdegustować wina przed zakupem. Obładowani pamiątkami i stągwiami wina udaliśmy się do samochodu.

Drugi punkt podróży – Hajfa. Jest to rozległe i silnie zurbanizowane miasto izraelskie, które dla nas stało się interesujące z dwóch powodów. Po pierwsze – Góra Karmel, po drugie – Morze Śródziemne. Wjeżdżając do miasta dało się poczuć zupełnie inny klimat tego miejsca. Nie jest ono jak miejsca dotychczas przez nas odwiedzane – to prawdziwy kurort dla turystów z całego kraju i świata. Bogate centra handlowe, ogromne hotele i liczne plaże są zupełnie inne od naszych poprzednich celów jak Kafarnaum czy Nazaret. 


Po pewnym czasie kluczenia po mieście i kilku pomyłkach w końcu udało nam się dotrzeć w pobliże Góry Karmel – miejsca, gdzie prorok Eliasz uciekał przed podstępną Jezebel i gdzie doświadczył mocy Boga. 
Kościół w Karmelu to miejsce oddawania czci Maryi – Gwiazdy Morza.
Opatrzność Boża znowu czuwała nad naszą grupą – zdążyliśmy na dwie ostatnie minuty otwarcia kościoła przed południową siestą. Niestety autor tego postu nie zdążył, gdyż nierówna walka z własnym pęcherzem nie pozwoliła mu udać się nie gdzie indziej jak do toalety :/. Reszta zdążyła jednak wejść i zrobić zdjęcia.


Po wyjściu z karmelu zrobiliśmy sobie jedyne w swoim rodzaju zdjęcie. Była to propozycja ks. Przemka, który uznał, że na pewno żadna grupa jeszcze nie robiła sobie zdjęcia przy znaku na Górę Karmel. Wydało się nam to bardzo prawdopodobne :).


Tak więc pierwszy cel przyjazdu do Hajfy został przez większość grupy wypełniony. Nadszedł czas na wypełnienie drugiego celu. Chyba każdy z nas wyczekiwał na tą chwilę od rana. W końcu mogliśmy w pełni skorzystać z uroków Morza Śródziemnego. Złocisty, gorący piasek, lazurowa woda i … MEDUZY (są około 6 - 7 razy większe niż te polskie). 


Po pierwszych chwilach spędzonych w wodzie niektórzy ( w tym ja) poczuli pieczenie skóry w niektórych miejscach. W końcu ktoś zrozumiał ogłoszenie ratownika o pojawieniu się meduz. Trochę skwasiło nam to humory, lecz czym są meduzy przy zwartej grupie misjonarzy? Spędziliśmy czas przy brzegu, gdzie nie było niechcianych gości. Chociaż każdy z nas miał w oczach słoną wodę a we włosach pół kilo piasku uznaliśmy pobyt nad morzem za udany.





Po udanym dniu wszyscy załadowaliśmy się do samochodów i z poczuciem dobrze przeżytego weekendu wróciliśmy do Domu Pokoju. Każdy z nas na pewno przyzna, że pobyt w Galilei był niesamowity i dawał nam szansę na bliże spotkanie z Chrystusem w miejscach, w których dorastał, pracował i nauczał. Dzień zakończyliśmy Mszą Świętą o godzinie 20.00, podczas której dziękowaliśmy Panu, za to że dał nam wielką łaskę bezpiecznie podróżować po świętych miejscach. Wypada mi na koniec podziękować naszym dzielnym kierowcom – ks. Przemkowi i Łukaszowi oraz zaprosić wszystkich do towarzyszenia nam w kolejnym tygodniu pracy na Górze Oliwnej.






Tadziu :)



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz