czwartek, 26 lipca 2012

25 lipca (środa) - kiwi, maselniczka i piec kaflowy.

Chyba mamy siebie dość. Mimo silnych więzi, jakie się przez ten czas między nami wytworzyły, coraz chętniej rozdzielamy się, wybieramy zajęcia możliwe do wykonania samemu. To dość zrozumiałe, biorąc pod uwagę ile czasu ze sobą spędzamy. Przyznam szczerze, że mnie i tak zaskakuje z jaką wytrwałością znosimy siebie nawzajem :)




I tak, od rana jedna grupa - pod dowództwem kl. Jarka - wyruszyła na Mszę Św. do sióstr Dominikanek, a druga - z kl. Tadziem na czele - powędrowała radośnie do Grobu Pańskiego. 

Po śniadaniu Gunia, ze słuchawkami na uszach, zabrała się za pucowanie okien (a jest ich wieeele). 


 Kaśka zabrała się za lepienie mozaiki.


Jana i Jaro kontynuowali pracę przy bramie. 


Oczywiście, nie obyło się bez potknięć. Janie wyraźnie, jednak, spodobała się farba we włosach :)



Reszta ekipy kontynuowała pracę przy drukowaniu, składaniu, klejeniu i pakowaniu obrazków z Domu Pokoju.


Popołudnie minęło nam jednak trochę inaczej niż zwykle...
Ania, która mieszkała z nami w Domu Pokoju w ostatnich dniach, wyjechała. Jej wylot niecnie wykorzystałyśmy jako okazję do....wypadu nad morze. Podczas gdy siostra Szczepana odprowadzała Anię na samolot ja, Aga, Jana, Marysia i Iwona spędzałyśmy czas plażując i kąpiąc się w cieplutkiej wodzie.



 

W drodze powrotnej zajechałyśmy też do Latrun, czyli jednego z miejsc ubiegających się o tytuł biblijnego Emaus. 




 

W czasie naszej nieobecności chłopcy przygotowali pyszny, aczkolwiek nieuwieczniony na zdjęciach obiad oraz zadbali o nasz fizyczny oraz umysłowy rozwój poprzez drobną - jak to nazwali - grę miejską. 
 

Wieczorem wyruszyła zwyczajowa pielgrzymka do Grobu Pańskiego, której przyświecały ramadanowe światła uliczne. 

 

Żeby wyjaśnić znaczenie tytułu muszę wspomnieć o...kalamburach! W ciągu całego miesiąca chyba trzeci raz udało nam się wieczorem usiąść całą grupą i wspólnie powygłupiać. Oj, wiele wysiłku wkładaliśmy w wymyślanie wyrafinowanych haseł, które przedstawiciel(ka) drużyny przeciwnej miał(a) za zadanie przedstawić. Ofiarą największych chachulstw (?) padała zazwyczaj , nie wiedzieć czemu, Marysia, której przyszło przedstawiać np. kiwi czy węgiel drzewny :)



Chyba wszyscy powoli zdajemy sobie sprawę, że wyjazd tuż, tuż... Niby miesiąc to dużo czasu, ale czas płynie zupełnie inaczej jeśli przeliczy się go na pracę, pielgrzymowanie. Ciężko by mi było odpowiedzieć na pytanie ile dni/godzin zostało do powrotu, ale doskonale wiem co musimy jeszcze zrobić, żeby móc z czystym sercem opuścić Dom Pokoju. Oby nam się to udało!

                                                                                                                                 Ola

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz