środa, 18 lipca 2012

17 lipca (wtorek) - Wynieśliśmy wszystko

Dziś rozpoczęliśmy nasz dzień jak zwykle- Eucharystią. Po wczorajszych wojażach niektórzy z radością przyjęli „normalny” dzień pracy. Tak, mam wrażenie, że po weekendzie jesteśmy jeszcze bardziej zmęczeni.






No i właśnie. Nasza dzisiejsza praca. Już przy śniadaniu dyskutowaliśmy o naszym kolejnym zadaniu. A mianowicie posprzątaniu garażu. Tam właśnie przez lata remontów gromadzone były wszelkie resztki z odwieczną myślą „To się może kiedyś przydać” :)




Pracę zaplanowaliśmy na jakieś cztery dni. Panowie mówili, że będą pracować nawet w czasie siesty byle tylko skończyć przed wyjazdem części naszej grupy. Jednak los chciał inaczej...








Siostra Szczepana już wcześniej próbowała uzgodnić z prowadzącymi pobliskie wysypisko śmieci kwestię pozbycia się ich z garażu. Tutaj sprawa nie jest tak łatwa jak w Polsce. Nie ma śmieciarki, która jeździłaby co drugi dzień, a gdy kontener ze śmieciami się zapełnia po prostu się go podpala. Nasze zdziwienie było przeogromne, gdy padło hasło: „Samochód przyjechał. Trzeba ładować!!!” Oczywiście stało się to gdy nasi wspaniali panowie pomagali nam wnosić biurka do pokoju komputerowego, który znajduje się na strychu. Krzyknęli „IDZIEMY!!! polecieli i tyle ich było widać:)



 Jednakże my jesteśmy kobiety pracujące i żadnej pracy się nie boimy. Padło więc hasło „Kobiety do biurek!” I oto efekty:)


Jednak wróćmy do wątku głównego. Jak to się stało, że sprawę udało się załatwić tak szybko??? Wyszło na jaw, że Pan Bóg bardzo nad nami czuwa i sprawił, że s. Szczepana spotkała rzeczonych Arabów już w drodze na wysypisko, kiedy oni już do nas jechali. Dzięki temu zaczęła się praca. Każdy chwytał co mógł i ładował na przyczepę. Oto zdjęcia z całej akcji.































I właśnie w ten sposób pracę, którą przewidzieliśmy na kilka dni wykonaliśmy w jeden dzień. I wynieśliśmy wszystko... albo prawie wszystko:)











Nie zapominajmy też o reszcie naszej ekipy. Dziewczyny podłączyły komputery. A nawet wywierciły kilka dziur. Niestety nie uwieczniliśmy tego na zdjęciach. Potem zabrały się za akcję marchewki- zrobiły surówkę. Z kolei Łukasz z Tadziem stworzyli przepyszne ciasto.  




















Na obiad zaś było spaghetti. Trochę problemów przysporzył makaron jednak poradziliśmy sobie z nim śpiewająco:)

























Tak. Ania naprawdę ma w ręku nożyczki :)












Na koniec dnia odwiedził nas brat Jordan- franciszkanin posługujący w Ziemi Świętej. Opowiedział nam o swojej misji w Republice Środkowej Afryki.  





Jako że jutro czeka nas segregowanie milionów śrubek kończę już ten wpis. Dziękuję wszystkim Wam za modlitwę i wsparcie, które rzeczywiście czujemy. 
W Panu
Aga






3 komentarze:

  1. Hello!! Mam małe popielgrzymkowe zaległości w czytaniu Waszej kroniki, ale jak zobaczyłam pusty garaż na zdjęciach to pomyślałam: jadą po bandzie!! (Bo tylko Ci, którzy widzieli ten garaż na żywo wiedzą, że wszystko, co się w nim zajdowało stanowiło ciężki temat;-)
    Macie kilkadziesiąt kilometrów w moich w tym roku wyjątkowo obolałych stopach przejdzonych w Waszej intencji;). Cieszę się z Waszego dobrego czasu!!
    Pozdrawiam!!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na prawdę nie można wyjść z podziwu tego co i z jakim zapałem i entuzjazmem robicie. Na pewno jest w tym wszystkim palec BOŻY. pozdrawiam wszystkich. Dorota Cymerys

    OdpowiedzUsuń
  3. Na prawdę nie można wyjść z podziwu tego co i z jakim zapałem i entuzjazmem robicie. Na pewno jest w tym wszystkim palec BOŻY. pozdrawiam wszystkich. Dorota Cymerys

    OdpowiedzUsuń